To tekst z cyklu "ku pokrzepieniu". Dobrze wiem, jak wiele z Was, będących w ciąży, boi się porodu i zastanawia, ile będzie on trwał. Miałam to samo. W chwilach największego zwątpienia powtarzałam sobie, że: po pierwsze primo - jestem do rodzenia świetnie przygotowana (w obu ciążach dużo spacerowałam i pływałam), a po drugie primo - miliardy kobiet przede mną przeżywały to samo i dały radę - to dlaczego ja mam nie dać? Z tą wiarą stawiłam się dwukrotnie na porodówce i - mimo kilku małych przeszkód - poszło dość gładko. Ale nie o sobie chcę dzisiaj pisać. Napiszę Wam o mojej przyjaciółce Ani, która swoje drugie dziecko urodziła niemal w progu szpitala - tak szybko rwało się na świat.
CZYTAJ KONIECZNIE: Te pięć rzeczy zaskoczy Cię po porodzie
"Pakuj się, jedziemy!" - krzyczał mąż do Anki, ale ona go nie słuchała. To w końcu drugie dziecko i będzie siara - myślała - dowiedzieć się w szpitalu, że rozwarcie wynosi ZERO. "Nie panikuj" - studziła emocje, ale z drugiej strony doskonale czuła, że skurcze, z minuty na minutę, stają się coraz mocniejsze. Był środek nocy, ale wykręciła numer położnej, z którą miała rodzić. Relacjonuje, stęka do telefonu, a położna na to: "I co, niby teraz miałaś skurcz? I tak swobodnie ze mną rozmawiałaś? Phi, spokojnie, macie jeszcze dużo czasu, spotkajmy się za jakieś dwie godziny w szpitalu".
Anka jest z natury człowiekiem wielkiej wiary, więc zaufała położnej, a męża, który nie rezygnował i z uporem maniaka próbował wywieźć ją do szpitala, zbywała tylko krótkim: "Uspokój się, to przecież ja rodzę, a nie ty!". I dopiero po jakiś 20 minutach, kiedy na kolejne: "Chodź, jedziemy!" wykrzyczała: "Chyba żartujesz, nigdzie nie jadę! Nie dam rady nawet dojść do auta!", stało się jasne, że to Krzysiek, a nie położona, miał rację. Jakiś cudem dotarli do wozu (przystając na klatce schodowej, gdy nadchodził skurcz), pędem pognali na porodówkę i, prawdę mówiąc, ledwo zdążyli.
Już po wszystkim Ania opowiadała mi, że w pewnym momencie miała wrażenie, że urodzi w samochodzie, albo - w wersji super de lux - w progu szpitala. Na porodówce spędziła w sumie 15 minut, a cała akcja porodowa - od pierwszego skurczu, do tulenia dziecka - trwała niecałe cztery godziny! Nieźle, prawda?