Scenariusz co roku był ten sam - my snuliśmy się po domu pozorując pracę, a mama zasuwała na mopie, pokrzykując, że jeszcze nic nie gotowe, że podłoga brudna, a stół nie nakryty, że ona ma tylko dwie ręce, że...aż w końcu wpadała w taką wściekłość, że ciężko ją było udobruchać. Zbyt dużo miała na głowie - dziś to wiem. Ale wiem też, że padała ofiarą świątecznej perfekcji, przez którą 24 grudnia do wczesnych godzin popołudniowych mieliśmy w domu atmosferę rodem z rodzinnego grobowca.
Piszę to, bo już kilka dni temu rozpoczął się już najgorętszy czas w roku - biegamy, załatwiamy setki spraw, kupujemy prezenty, obmyślamy świąteczne menu, gdzieś po drodze gubiąc istotę. Wiem, brzmi banalnie, ale spójrzcie na tę reklamę jednej z niemieckich sieci handlowych i przyznajcie, że sporo w niej prawdy. Może dzięki temu filmikowi ktoś - jak ja - przypomni sobie o co w tym wszystkim chodzi i ciut zwolni, zastanowi się w imię czego i po co ta cała świąteczna napina.