Awans mieliśmy ostatnio w rodzinie, i to nie byle jaki! Siostra Dziedzica z maluchów przeszła do grupy przedszkolnej. Adaptacja przebiegła fajnie, bo i placówka jest przyjazna dzieciom. Siostra Dziedzica schodziła po śniadaniu do starszaków i z dnia na dzień coraz dłużej w nowej grupie zostawała. Aż wreszcie nadszedł TEN dzień.
Panie powiedziały - a może już wystarczy tej adaptacji? Czas, by zaczęła od razu przychodzić do starszaków! Ale Siostra Dziedzica podeszła do pomysłu sceptycznie (mówiąc oglądnie ;-). Chciała zaczynać dzień, jak do tej pory - na górze, w starej grupie. Poprosiłam nauczycielki, by dały jej jeszcze chwilę.
Trochę kręciły nosami. "Jak będzie pani ją pytać, czy chce na dół czy na górę, to wiadomo, że zawsze będzie wybierała tę opcję, którą zna" - mówiły. Puszczałam mimo uszu. Siostra Dziedzica chodziła do góry tak długo, jak tego potrzebowała - jeszcze jakieś...cztery dni. Piątego, w drodze do przedszkola, powiedziała - mama, dziś do starszaków! I poszła. Była gotowa, sama podjęła taką decyzję. Opiekunka - choć bardzo doświadczona - zupełnie nie miała racji. Rację miało moje dziecko. Cieszę się, że mu zaufałam.
Ale, żeby nie było, ta historia wcale tak się nie kończy - poszłoby zbyt gładko. Po dwóch tygodniach Siostrze Dziedzica przytrafił się kryzys - bardzo ciężko zaczęła znosić poranne rozstania. Zarządzała tulenie na schodach przed wejściem, a ja się na nie zgadzałam, choć - szczerze mówiąc - wizja wkurzonego szefa kwitującego moje kolejne spóźnienie sprawiała, że trochę mnie ta forma pożegnania stresowała i irytowała. Panie znów ostrzegały: "takie rozstania nie są dobre! nigdy sama nie wejdzie, jak tak będziecie przeciągać w nieskończoność".
Od dwóch dni "tulenie" wygląda tak: Siostra Dziedzica zwiesza na trzy sekundy głowę na moje ramię, a później wstaje, poprawia koronę i wchodzi dumnie, sama do sali. Pani znów nie miała racji. Rację miało moje dziecko. Cieszę się, że mu zaufałam.
A szef? Cóż. Pewnie za jakiś czas i tak się zmieni.