Piszę to wszystko z leciutkim przekąsem, bo mnie te dyskusje i święte oburzenie już nudzą. Ile raz można wałkować to samo? Rozumiem jednak rodziców, którzy po raz pierwszy zderzają się z systemem i widzą, jak szczekające, zagilone maluchy są przyprowadzane przez rodziców ("ojej, Krzysiu/Basiu, a co Ty tak kaszlesz?" - słychać w szatni zatroskany głos rodzica, który udaje, że po raz pierwszy słyszy, jak jego dziecko wypluwa płuca), mogą być wkurzeni i zniesmaczeni. Powiadam wam jednak ja - doświadczona matka - nie ma się czym emocjonować. Tak było, jest i będzie - i nie zmieni tego ani tysiąc postów, ani tysiąc artykułów, ani wasze gniewne spojrzenie rzucone w stronę rodzica Krzysia/Basi.
Jest jednak coś (poza przejściem nad głupotą niektórych rodziców do porządku dziennego), co możecie i powinniście zrobić - to praca nad odpornością swoich dzieci. Poniżej znajdziecie mój niedawny wpis na ten temat. Polecam!
/dbac-o-odpornosc-dzieci-wyprobuj-tego/
Ja przestałam się martwić i wkurzać na chore dzieci w przedszkolu, gdy kiedyś - profilaktycznie - nie puściłam Dziedzica na zajęcia. W grupie obok szalała szkarlatyna, więc pomyślałam, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Przedszkole odpuściliśmy, ale na ukochane warsztaty muzyczne, po całym dniu siedzenia w domu, pofrunęliśmy na skrzydłach. Mina nam zrzedła, gdy pan prowadzący zajęcia, z lekka pociągając nosem, powiedział beztrosko, że właśnie wraca od lekarza, bo jego syn ma szkarlatynę, tak jak zresztą połowa przedszkola, w którym pracuje (druga połowa miała ospę).
Zrozumiałam wtedy, że można chronić, chuchać i dmuchać, ale to i tak na nic, bo zarazić się można wszędzie - na dodatkowych zajęciach, na ulicy, w tramwaju. Wiecie co jest najlepsze? Odkąd przestałam się tym zadręczać i w małym kaszlnięciu doszukiwać początków zapalenia oskrzeli, dzieci jakby mniej zaczęły chorować. Stoicym rulez!