Życzliwy dodał, że to metoda znana na całym świecie. Że bardzo skuteczna. Że piszą o niej w książkach. Że polecają ją autorytety. Że uczy dziecka samodzielności. Że wystarczy kilka dni i - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - z wrzaskuna robi się cichutki, spokojny bobas, które nie dość, że zasypia sam, to jeszcze pięknie przesypia noce. Brzmi kusząco, prawda?
ZOBACZ KONIECZNIE: „Nie jesteś jedyną mamą, która na pytanie: gdzie jesteś? Mruknęła pod nosem: w d**ie!” Jest nas więcej!
Dziś nie pamiętam, co myślałam, odkładając Dziedzica do łóżeczka i wychodząc z pokoju. Miałam pewnie nadzieję, że metoda, którą tak zachwalał życzliwy, rzeczywiście jest tak fantastyczna, jak o niej mówią. Pamiętam za to, że gdy stałam pod drzwiami, nasłuchując coraz bardziej żałosnego płaczu i patrząc na zegarek (w myśl metody 3-5-7 do wypłakującego się dziecka wchodzimy po upływie odpowiednio - 3, 5 i 7 minut), do akcji wkroczył Tato Dziedzica i natychmiast przerwał tę szopkę.
Powiedział coś w stylu: "On cierpi. Nie możemy go tak zostawiać, nawet kosztem własnego spokoju", a mi kamień spadł z serca. Metoda "niech się wypłacze" okazała się nie dla nas. Dopiero później - gdy zaczęłam czytać i dowiadywać się o psychice małego dziecka odkryłam, jak ogromny błąd mogliśmy popełnić, słuchając życzliwego.
CZYTAJ TEŻ: „Nie noś, bo przyzwyczaisz!”, czyli o największej bzdurze, jaką usłyszałam, gdy zostałam mamą
Dlaczego błąd? Bo fałszywe jest główne założenie - że dziecko płacze, bo "chce rządzić", bo "manipuluje", bo "wymusza", "robi na złość", "jest rozpieszczone". Guzik prawda! Aby świadomie zaczęło manipulować czy wymuszać, musi minąć kilka dobrych miesięcy, a nawet lat.
Dziecko płacze, bo to jedyny dostępny dla niego sposób komunikacji ze światem
Zrozumienie i akceptacja tego faktu to już ogromny postęp! Nie będę Was oszukiwać - nie spowoduje to nagłego przypływu sił witalnych u zmęczonych rodziców, ale pozwoli spojrzeć na dziecko z dużo większą empatią i zrozumieniem.
Idźmy dalej - skoro płacz to naturalna potrzeba każdego dziecka, rzecz niezbędna do prawidłowego rozwoju, skrajnie nieracjonalnym wydaje się karanie je za to, prawda? Mówiąc bardziej obrazowo - wściekanie się na płaczące niemowlę, jest równie głupie, jak wściekanie się na półroczne dziecko, że nie potrafi jeszcze chodzić, albo roczne, że nie potrafi posługiwać się nożem i widelcem. Absurd, prawda?
Jakie mogą być konsekwencje pozostawiania dziecka do wypłakania się? Bardzo poważne!
U dzieci zostawionych samym sobie wzrasta poziom tętna, adrenaliny i ciśnienie krwi. Dziecko zaczyna się pocić, jest coraz bardziej pobudzone (a przecież zostawiamy je, by się wyciszyło i uspokoiło...), a jego mózg wytwarza nadmierne ilości kortyzolu zwanego hormonem stresu. Obrazowo pisze o tym Margot Sunderland w książce Mądrzy rodzice:
Żaden rodzic nigdy by nie pomyślał o pozostawieniu dziecka w pokoju pełnym toksycznych oparów, które mogłyby uszkodzić jego mózg. A mimo to wielu rodziców zostawia dziecko w stanie przedłużającego się cierpienia i nie pociesza go, nie wiedząc o tym, że jego mózg zalewają toksyczne, zagrażające mu hormony stresu. Wcześniejsze pokolenia rodziców pozwalały dziecku płakać, by „ćwiczyło płuca” i nie miały pojęcia, jak bardzo podatny na działanie stresu jest jego mózg. U płaczącego dziecka nadnercza wydzielają hormon stresu zwany kortyzolem. Jeżeli dziecko jest uspokajane i pocieszane, poziom kortyzolu spada, lecz gdy pozwala mu się płakać, wysoki poziom się utrzymuje. Jest to potencjalnie niebezpieczna sytuacja, gdyż ilość kortyzolu może osiągnąć toksyczny poziom i uszkodzić kluczowe struktury oraz systemy rozwijającego się mózgu. Kortyzol jest wolno działającą substancją, której stężenie może utrzymywać się przez wiele godzin, a u osób dotkniętych depresją – nawet wiele tygodni.”
Pamiętajcie o tym, gdy będziecie na skraju zmęczenia, a przypałęta się jakiś życzliwy!