Rodzicielstwo to szereg umiejętności. Jedne nabywamy z mozołem, kładąc się często z poczuciem porażki do łóżka. Inne z kolei przychodzą nam jakoś lekko, jakbyśmy zawsze je umieli. Tak właśnie było w moim przypadku z kwestią spania, zasypiania, własnego łóżka. Przenigdy się nad tym nie zastanawiałam. Gdy każdy z potomków opuszczał mój brzuch, kładłam go do własnego łóżeczka, uznając najprawdopodobniej, że skoro opuścił już miejsce dotychczasowego koegzystowania, pora na kawałek własnej przestrzeni.
Łóżeczko - tak podpowiadała mi intuicja - było blisko naszego łóżka, bo chciałam ( choć właściwiej powiedzieć - „ liśmy", oboje z Tatą ) słyszeć oddech Młodego, co jakiś czas doglądać, a w nocy, jednym ruchem ręki móc przeciągnąć na swoje terytorium w celu uzupełnienia deficytów kalorii. Gdy miał kolki, płakał, naturalnie braliśmy go do siebie, lub nosiliśmy na rękach na zmianę. Z czasem, równie naturalnie przestał jeść w nocy, przestał płakać, więc i w naszym łóżku lądował rzadziej. Aż w końcu z tym naturalnym biegiem czasu, w wielu 2 lat zamieszkał już w zupełnie swoim pokoju.
Wszystko to działo się w oparciu o intuicję.
Zdarzało się, że słyszałam od innych mam, w czasie jakichś „piaskownicowych" rozmów, że…” nie jest już tak, jak było, że w relacji damsko - męskiej wieje chłodem, że któreś na noc wybiera właśnie dziecko…” itd, itp.
Jednak dopiero tamten list ojca, komentarze pod nim i opinie ekspertów uzmysłowiły mi, jak ważne jest miejsce rodzicielskiego łóżka w całej rodzinie, nie tylko rodzicielskiej sypialni.