Ach, jak dobrze ją rozumiałam! Właściwie to miałam wrażenie, że spotkałam samą siebie sprzed 5,5 lat. Aśka chyba to wyczuła, bo zaczęła opowiadać więcej i więcej, aż worek z żalami wysypał się w całości.
"Wiesz, wstyd mi się do tego komukolwiek przyznać, ale czasami mam wrażenie, że decyzja o posiadaniu dziecka była NAJGORSZĄ w moim życiu! NAJGORSZĄ! Płaczę za dawnym życiem, niezależnością, wolnością. Jestem strzępem nerwów! Z jednej strony kocham tego małego ufoludka jak nikogo na świecie, z drugiej - czuję się jak w pułapce!
Kiedy ryczy, nie umiem go uspokoić i często ryczę z nim. Boli mnie całe ciało, a w miejscu czegoś, co kiedyś było całkiem niezłym brzuchem wisi flak. Z cycków kapie, a szwy założone po cięciu krocza rwą tak, że nie mogę siadać. To ma być ten piękny, wyczekiwany stan????? No błagam...
Wiesz, co jest najgorsze? Że NIKT mi o tym nie powiedział. NIKT nie powiedział, że po porodzie kobieta czuje się jak wypruta, szmaciana lala. Że ma taki mętlik w głowie, bieganinę myśli. A przecież przygotowywałam się do roli matki, dużo czytałam, chodziłam do szkoły rodzenia. Ktoś chyba powinien o tym wspomnieć, prawda? Dookoła mnie tylko pastelowe obrazki szczęśliwej rodziny ze słodziutkim bobasem na rękach i teksty o tym, jak to cudownie być rodzicem.
ZOBACZ KONIECZNIE: Pięć rzeczy, które zaskoczy cię po porodzie
Serio? Cudownie? Przecież to koszmar!
A już najbardziej wkurza mnie to, że nie można publicznie złego słowa o macierzyństwie powiedzieć, bo zaraz cię zjedzą, zakrzyczą, postraszą odebraniem praw rodzicielskich. Wygląda na to, że w 40-milionowej Polsce tylko ja zgłaszam jakieś zażalenia. Niedawno nieśmiało, pół żartem, pół serio napisałam posta na jednej z rodzicielskich grup, że posiadanie noworodka w domu jest jeszcze gorsze od posiadania mężczyzny. I posypały się komentarze, że nie dorosłam do bycia matką.
No może nie dorosłam. W końcu mam dopiero 39 lat"
Asia mówiła i mówiła, a ja tylko kiwałam głową. Mnie też nikt nie uprzedził. I też miałam o to żal. Dlatego teraz, z pełną odpowiedzialnością piszę - początki macierzyństwa to żaden spacer po umajonej łące. To krew, pot i łzy.
Ale
Tak, jest co najmniej jedno ale!
Ten stan beznadziei całkiem szybko mija. A przy kolejnym dziecku nie ma po nim śladu. Aśka mi nie uwierzyła. I szczególnie mnie to nie zaskoczyło. Ja też nie wierzyłam.
Czy są z nami świeżo upieczone mamy? Jak jest u Was? Macie podobne odczucia? A może jest zupełnie inaczej? Napiszcie proszę komentarz!
Tekst: Justyna Mazur