Data publikacji:

Ratunku! Moje dziecko dorasta. Jak to przeżyć i mądrze nim kierować? [WYWIAD]

Bądźmy bardziej wyrozumiali dla naszych dorastających dzieci – ich bunt to konieczność i ważny element rozwoju – przekonują Patrycja Frania i Katarzyna Kowalska-Bębas z fundacji Wychowanie w szacunku. Jak rozmawiać, by nie zaostrzać konfliktu? Co robić, gdy w naszą stronę lecą niewybredne lub obraźliwe komentarze? – Polecamy dużo melisy. A gdy zacznie działać, spójrzmy najpierw na siebie i na nasze emocje – one wiele nam powiedzą – dodają dziewczyny. Przeczytajcie całą rozmowę!
Za mną już dwa "bunty dwulatka" – lekko nie było, ale to podobno zaledwie rozgrzewka przed tym, co mnie czeka, gdy moje dzieci zaczną dorastać. Skąd się biorą trudne zachowania nastolatków?
Z dojrzewania układu nerwowego. Albo ze zmęczenia. Albo przebodźcowania. Możesz zaznaczyć sobie właściwą odpowiedź lub wpisać coś w rubrykę: INNE...

To idźmy od początku – układ nerwowy. Podobno następuje w nim wielka rewolucja. Kiedy mniej więcej można się jej spodziewać?

Jeżeli chodzi o okres dojrzewania mówi się, że zmiany zaczynają się ok. 10.-11. roku życia, choć najnowsze badania pokazują, że jeszcze wcześniej. To jednak zawsze indywidualna sprawa i u jednych może przyjść np. po 13. urodzinach, a u innych – po 9.

Jak poznać, że to już?

Pierwsze oznaki pojawiają się, kiedy do tej pory wpatrzone w nas dziecko zaczyna mieć coraz częściej własne zdanie. Kiedy zaczyna być coraz bardziej chwiejne emocjonalnie, zmienia zdanie co pięć sekund (i to bardzo kategorycznie!), żeby za kolejne pięć wrócić do punktu wyjścia. Teraz to grupa znajomych staje się ważniejsza niż rodzice. W kontaktach z rodzicem coraz bardziej liczy się JAKOŚĆ, a nie ILOŚĆ.

Ważne, by nauczyć się inaczej dziecku towarzyszyć niż dotychczas. Małe dziecko potrzebowało rodzica jako lustra, by przeglądać się w jego oczach i uczyć w ten sposób akceptacji samego siebie (lub jej braku), nastolatek zaczyna poszukiwać tego w oczach rówieśników. Mniej jest dziecka w domu, bo coraz mocniej jest skierowane na zewnątrz, stąd rodzice niejednokrotnie mają poczucie, że dziecko zaczyna się od nich oddalać. Im bardziej naciskamy, tym materia stawia większy opór.

To ten moment, w którym powinniśmy nieco odpuścić i dać więcej wolności? 

Paradoksalnie, w czasie dorastania dziecka, często wzrasta nasze poczucie lęku o nie, a zatem nasila się nasza kontrola – bo uważamy, że w ten sposób zapewnimy mu większe bezpieczeństwo. Jednak im większa kontrola, tym mniejsze poczucie u nastolatka, że rodzic ma do niego zaufanie. Trudno z tego mądrze wybrnąć.

Uczycie rodziców, jak rozmawiać w tych trudnych chwilach z dziećmi. Zdradzicie kilka "patentów"?

Uczulamy, by uważać na słowa. By nie mówić o tym, jaki ten nasz nastolatek jest, ale bardziej, co robi i jakie to ma dla mnie znaczenie, gdy np. moja 15-latka chce sobie przekłuć pępek. Nie krzyczeć i zabraniać od razu, i z marszu.

Myślę, że w pierwszej chwili dobrze jest, by rodzic zadał sobie pytanie: co mi to robi, jak ja się z tym mam? Nasze nastoletnie dzieci w okresie przebudowy swojego mózgu potrafią być zaskakujące i kreatywne. Dzięki temu, że ich kora przedczołowa nie pracuje jeszcze tak, jak u dorosłego, to co dla nas niemożliwe, dla nastolatków nie musi takie być.

Jeżeli nasze dzieci mają możliwość testowania, sprawdzania i eksperymentowania, to jest szansa, że może któreś z nich stworzy dotąd nieznane dla nas rozwiązania, sprzęty bądź metody leczenia? Dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. Moja osobista córka mawia tak: Uwielbiam swoje lenistwo, bo dzięki niemu muszę zdecydowanie więcej myśleć, jak zrobić pewne rzeczy, żeby za bardzo się nie nawysilać.

Czy to znaczy, że powinniśmy pozwalać naszym dzieciom na wszystkie ryzykowne działania, jakie przyjdą im do głowy? 

Nie, ale powinniśmy wziąć poprawkę właśnie na te zmiany, które zachodzą w ich głowach. W tym czasie rodzic z przewodnika powinien stać się kimś w rodzaju sparingpartnera. To w domu młody człowiek powinien uczyć się argumentowania i mówienia NIE. Jeśli tego nie zrobi, to później być może nie będzie umiał odmówić kolegom. Tymczasem wielu rodziców odbiera takie sparingpartnerstwo jako objaw braku szacunku, nie widząc, że jest wprost przeciwnie – dziecko czuje się bezpiecznie w naszym otoczeniu i nie ma oporów, by mocno zaakcentować swoje zdanie.

Mówicie, że nastolatki potrzebują bezwarunkowej miłości, ale i oporu. W jakim sensie oporu?

Brak naszych granic to poczucie, że mogą wszystko. W takim razie wobec czego mają się zbuntować, żeby mieć poczucie, że mogą decydować o sobie samych?
Sparingapartnerstwo polega na tym, że mówię językiem osobistym o tym, co mi się podoba lub nie podoba. Skoro w tym okresie mózg intensywnie się przebudowuje, potrzebuje stworzyć nowe połączenia, np. podczas argumentowania, dlaczego kolczyk w pępku to konieczna konieczność. Dzięki temu nasze dziecko uczy się mówienia o swoich potrzebach i granicach.

Czy to znaczy, że powinniśmy pozwalać naszym dzieciom na wszystkie ryzykowne działania, jakie przyjdą im do głowy? 

Nie, ale powinniśmy wziąć poprawkę właśnie na te zmiany, które zachodzą w ich głowach. W tym czasie rodzic z przewodnika powinien stać się kimś w rodzaju sparingpartnera. To w domu młody człowiek powinien uczyć się argumentowania i mówienia NIE. Jeśli tego nie zrobi, to później być może nie będzie umiał odmówić kolegom. Tymczasem wielu rodziców odbiera takie sparingpartnerstwo jako objaw braku szacunku, nie widząc, że jest wprost przeciwnie – dziecko czuje się bezpiecznie w naszym otoczeniu i nie ma oporów, by mocno zaakcentować swoje zdanie.

Mówicie, że nastolatki potrzebują bezwarunkowej miłości, ale i oporu. W jakim sensie oporu?

Brak naszych granic to poczucie, że mogą wszystko. W takim razie wobec czego mają się zbuntować, żeby mieć poczucie, że mogą decydować o sobie samych?
Sparingapartnerstwo polega na tym, że mówię językiem osobistym o tym, co mi się podoba lub nie podoba. Skoro w tym okresie mózg intensywnie się przebudowuje, potrzebuje stworzyć nowe połączenia, np. podczas argumentowania, dlaczego kolczyk w pępku to konieczna konieczność. Dzięki temu nasze dziecko uczy się mówienia o swoich potrzebach i granicach.

No dobra, ale jak w tym wszystkim nie zwariować? 

Na pewno przyda się rodzicowi dystans. Nie każde stwierdzenie "nienawidzę cię!" z ust nastolatka dokładnie to właśnie oznacza. Warto sobie tłumaczyć, że to nie chodzi wcale nie o mnie, ale o niego. Warto też pomyśleć, co on teraz przeżywa i jakie potrzeby za tym stoją. A gdy emocje opadną, wrócić na spokojnie do sprawy i ją obgadać. Nastolatki dalej, tak jak małe dzieci, potrzebują integrowania różnych części mózgu, wyciszenia – tak by później, jako dorośli – mieli mniej problemów, gdy będą zalani silnymi emocjami. Nasza w tym rola, by studzić emocje. Nie da się tego robić, gdy każde słowo dziecka bierzemy na poważnie i się obrażamy.

Jak prowadzić takie rozmowy, by delikwent nie trzasnął nam przed nosem drzwiami do swojego pokoju?

Znów – nie przejmować się, gdy trzaśnie i wrócić do tematu po chwili. Ja lubię słowa Jespera Juula, który mówi, że możesz do nastolatka powiedzieć wszystko, o ile nie jest to: protekcjonalne, lekceważące, krytyczne, szufladkujące lub pełne pretensji. I znów wracamy do rodzica – to on musi zająć się sobą. Nie kładźmy ciężaru tylko na nastolatka. Rodzic niech się zastanowi, jak dla mnie jest w tej relacji. Jak mi z tym, że moje dziecko dorasta. Jakie moje oczekiwania przelewam na dziecko. Czy mam lub dlaczego nie mam na to zgody. 

Z czym najczęściej przychodzą do Was rodzice? Co mówią? Co jest, w ich odczuciu, najtrudniejsze?

Mówią o poczuciu braku szacunku, agresywnych zachowaniach dziecka, totalnym lenistwie, niewykonywaniu poleceń i niepomaganiu w domu. Rozbieramy wtedy te sytuacje na czynniki pierwsze. Nie ma tutaj jednej odpowiedzi, skąd takie zachowania w tym określonym domu - może być bardzo wiele przyczyn. Rodzice mają też dużo oczekiwań. Chcą, żeby dzieci były "jakieś". Wkurza ich nieróbstwo, boją się, że z taką postawą dzieci do niczego w życiu nie dojdą. Wtedy często prosimy ich, żeby spojrzeli na swój nastoletni czas i zobaczyli, jak to ma się do ich teraźniejszego życia. Czy rzeczywiście ta niechęć do nauki, czy kilka piw wypitych w ukryciu na czymś zaważyło? Najczęściej nie.
Rodzice chcą chronić dzieci przed własnymi błędami, ale zapominają, że błędy popełniali w określonym miejscu, czasie i środowisku, a warunki, w których żyje ich dziecko są zupełnie inne. Jest taka historia, którą bardzo lubię – może trochę przybliży, co mam na myśli.

Pewnego dnia spotkały się dwie przyjaciółki, rozmowie towarzyszyła bardzo zapłakana córka jednej z nich. Kiedy ta druga zapytała, czemu młoda płacze, mama odpowiedziała, że kiedy ona sama była młoda, bardzo chciała chodzić na lekcje baletu, jednak jej rodzice uparli się, że ma zostać lekarzem i musiała chodzić na korepetycje z chemii i biologii. No i ona postanowiła, że nigdy nie zrobi takiej krzywdy swojej córce, dlatego zapisała ją na balet. 

Nie róbmy tego samego naszym dzieciom, a baletki – jeżeli bardzo żałujemy straconych szans – kupmy lepiej sobie!

Autorka: Justyna Mazur