Choć była dopiero 10, w barze było tłoczno, ale wolne miejsce na kawę i laptop udało mi się znaleźć. Przez jakieś 30 minut, nie podnosiłam wzroku znad laptopa. Robiło się jednak coraz głośniej, więc gdy w końcu się oderwałam, w barze były już tłumy. Z dziećmi. Pani naprzeciw o 10.30 karmiła dziecko frytkami, chwaląc je za piękne, bo samodzielne popijanie czekoladowym szejkiem.
Ojciec z boku namawiał syna na ciepłe ciasteczko, a gdy ten przejedzony frytkami, hamburgerem i kręconymi ziemniakami pokręcił przecząco głową, tata rozczarowany podsumował: „ nie to nie, przez tydzień nie będziesz miał okazji by takie zjeść”! Mały z poczucia winy musiał się zgodzić, a dumny tata poszedł kupić słodkości. Rodzina z boku musiała przyjechać z dość daleka, bo wyglądali na bardzo wygłodniałych. Na ich stole były wszystkie możliwe fastfoodowe dania, przegryzki, zagryzki, napoje, szejki i na deser obowiązkowo lody. A gdy się zbierali i mama zapinała małej córce zamek od kurtki, z kieszeni wypadły dwie krówki, których musiały chyba dawno nie wiedzieć, bo obie niesamowicie ucieszyły się na ich widok, rozpakowały i zjadły natychmiast.