Taki list przysłała do mnie Hania, a ja nie wahałam się ani sekundy, by go opublikować, bo i w jednej, i w drugiej ciąży przeżywałam TO SAMO, za każdym razem dziwiąc się, że ludzie są tacy podli i bezczelni. Hania jest z Warszawy, niemal do końca ciąży pracowała korzystając od czasu do czasu, z komunikacji miejskiej.
"Tu kolejny paradoks - na widok brzucha wszyscy się cieszą, gratulują, niektórzy nawet - o zgrozo - rzucają się do głaskania. Czujesz się wyróżniona i doceniona, przez skołowaną głowę przemyka Ci nawet myśl, że urodzisz ku chwale ojczyzny - tak tu miło i przyjemnie. Czar pryska, gdy wsiadasz do autobusu lub tramwaju - okazuje się, że w środkach transportu publicznego radość z Twojej ciąży jest zdecydowanie mniejsza. Większość ma też problemy ze wzrokiem i udaje, że nie widzi sterczącego, wielkiego brzucha. Jasne - zawsze można o miejsce poprosić (najczęściej tak właśnie robiłam), ale nie o tym ma być ten list. Ten list ma być o tym, że jesteśmy niekulturalni i w gruncie rzeczy - mimo miziania ciężarnych po "brzuszkach" (bo w ciąży nie masz brzucha, tylko brzuszek!) - tak naprawdę mamy je gdzieś".
Uśmiałam się, zanim doczytałam do końca, bo i to mizianie, i ta przedziwna wada wzroku - to sama prawda! Choć muszę przyznać, że ja aż takich gorzkich refleksji pod koniec ciąży nie miałam - owszem, wyścigi do kasy, byle się wślizgnąć przed ciężarną (ale mi wyczyn!), mnie niemiłosiernie wkurzały, ale w miejskim autobusie zazwyczaj (choć nie zawsze) jakaś dobra dusza miejsca mi ustępowała.
A jak jest w Waszych miastach i miasteczkach? Napiszcie, bo jestem bardzo ciekawa! Czekam na komentarze!