Już na sali porodowej, gdy dostałam Siostrę Dziedzica w postaci zaryczanego zawiniątka, przeczuwałam, że nasza relacja będzie równie fajna jak z pierworodnym, ale pewności nie miałam. Dziś, po 20 miesiącach z wielką ulgą mogę rzec - TAK, uwielbiam swoje dzieciaki jednakowo, TAK, to prawda - miłość do dzieci, gdy ich przybywa, się mnoży, a nie dzieli. A teraz do sedna, bo nie o mnie będzie dziś post. Post będzie o kimś, kto - póki co - uczucia nie podzielił. Oddaję głos Asi - koleżance, która zgodziła się na publikację swojej historii w nadziei, że ją poklepiecie po plecach i powiecie - nie przejmuj się, u nas też tak było!
"Dla Marcelka - zawsze dostępny, zawsze uśmiechnięty i z tuzinem pomysłów na wystrzałową zabawę. Julię mija jak powietrze. Nie nosi jej, choć małego kangurował godzinami. Nie potrafi jej pocieszyć ("Co mam zrobić, ona chce do ciebie"), choć gdy Marcel płakał ja mogłam nie istnieć - wolał wtulać się w ramiona ojca. Z ostatniej podróży służbowej przywiózł Marcelowi dwa auta. Jak zapytałam, co ma dla Julki, tylko wzruszył ramionami - "przecież ona się jeszcze niczym nie bawi". No tak, nie zauważył, biedak jeden, że ona bawi się już dawno - uwielbia zakładać grzechotkę z misiem na rękę, rzucać kredkami Marcela i turlać piłkę pod kanapę, a później ją stamtąd wyciągać. On tego nie wie, bo nie spędza z nią czasu. Założę si, że na pytanie - "a jaka ona jest" zadane przez obcą osobę nie byłby w stanie NIC odpowiedzieć!
Czasem mam wrażenie, że nudzi go i irytuje, a wszystkie czynności, które przy niej wykonuje, wykonuje mechanicznie, bez zaangażowania i krzty entuzjazmu. Byle tylko ściągnąć tą zasikaną pieluchę i szybko wrócić do Marcela. Wiesz co jest najgorsze? Co najbardziej mnie boli i wkurza? Że on robi to bezwiednie. Gdy go upominam i mówię, że ma dwoje dzieci i oboje powinien traktować jednakowo, przyznaje mi rację i obiecuje, że jutro zakumpluje się z Julią. Ale jutro jeszcze nigdy nie nadeszło. Liczyłam, że sytuacja zmieni się, jak mała zacznie być bardziej mobilna i samodzielna, ale mija tydzień za tygodniem a my dalej tkwimy w takim dziwnym, rodzinnym układzie. Jest mi najzwyczajniej w świecie smutno i przykro jak pomyślę, że syn ma matkę i ojca, ale córka - tylko matkę".
Co powiedziałam Asi? Że trochę rozumiem jej żal, bo gdy Siostra Dziedzica była małą kropką, mój mąż też wolał spędzać czas ze starszakiem. I że ten opis z pewnością pasuje do wielu rodzin, bo gdy rodzi się niemowlę i niemowlę to jest niemal cały czas przyspawane do piersi, starsze dziecko, siłą rzeczy, przechodzi pod skrzydła ojca, by dostać więcej uwagi i czasu sam na sam. Z czasem - myślę, że wtedy, gdy drugie dziecko zaczyna lepiej się komunikować - ta nierównowaga w traktowaniu dzieci się zaczyna zacierać. Dobrze prawiłam? ;-) Dokładnie tak było u nas, a u Was? Napiszcie, czekamy na komentarze! Poproszę o pozytywy, żeby kobieta mi się kompletnie nie rozleciała na kawałki!