Później dołączyłam do zabawy, bo też lubię czasem pobrudzić ręce i zaserwować ciastolinowego naleśnika albo kanapkę. Tym razem do roboty zaprzęgł mnie jednak Dziedzic, który otworzył domową piekarnię i wykrawał ciasteczka. Niepostrzeżenie minęła kolejna godzina!
Ciastolinę zrobiliśmy w kilku kolorach, używając barwników spożywczych. Do wykonania masy użyliśmy szklanki gorącej wody (250 g), dwóch dużych łyżek oleju, 100 g soli i 200 g maki kukurydzianej (może być zwykła, pszenna). Wszystko wsypaliśmy do dużego gara i energicznie mieszaliśmy drewnianą łyżką, a jak przestygło, wyrobiliśmy rękoma, podsypując trochę mąki, bo bez tego ciastolina trochę kleiła się do rąk. Gdy masa była dobrze wyrobiona i elastyczna, podzieliliśmy ją na kawałki i zabarwiliśmy, dodając do każdej odrobinę barwnika. Ciastolina fantastycznie z nami współpracowała - nie rwała się, dała się formować, nie wysychała. Bardzo, bardzo polecam, my z pewnością zrobimy ją jeszcze nie raz (choć pewnie można ją przechowywać w szczelnych, plastikowych pojemnikach, my, po intensywnej zabawie, wywaliliśmy ją do kubła - mieszanina kolorów nie wyglądała zbyt apetycznie)
Domowa ciastolina ma mnóstwo zalet - po pierwsze, jak pisałam, jest bardzo tania - za zaoszczędzone pieniądze można sobie kupić coś ładnego ;-) Po drugie - nie uczula, bo nie ma grama chemii w składzie (oprócz odrobiny barwnika, ale można pozostać przy wersji bezbarwnej lub zabarwić naturalnie). Po trzecie - jej wykonanie można zamienić w eksperyment, sprawdzając jak masa będzie wyglądała, gdy zmniejszymy lub zwiększymy ilość określonego składnika.
Grzebanie, wycinanie, modelowanie w masie działa relaksująco i wyciszająco. Pomaga w koncentracji, wspomaga też rozwój małej motoryki. Jeżeli jeszcze nie próbowaliście - koniecznie nadróbcie zaległości! Po gotowe zestawy zajrzyjcie TUTAJ.