Zastanawia mnie ta ich miłość do porzeczek - na pewno nie odziedziczyli jej w genach, bo ja za kwaśnymi owocami nie przepadam. No, chyba, że są upieczone i sąsiadują z pokaźnymi kawałkami czekolady - wtedy, cóż...nie pogardzę :-) Ciastka przygotowywaliśmy z Dziedzicem dosłownie chwilę, a efekt pozytywnie nas zaskoczył. Po upieczeniu ciastka są kruche na zewnątrz i bardzo delikatne w środku. Można je przechowywać około dwóch dni. Jak wtedy smakują? Nie mam pojęcia, bo wyjedliśmy wszystko niemal od razu.
Jak zwykle trochę kombinowałam i przepis złożyłam z kilku innych. Jeżeli nie przepadacie za gorzką czekoladą, możecie ją zastąpić białą - sugerowałabym jednak wtedy zmniejszyć nieco ilość cukru.
Masło ucieramy z cukrem, ekstraktem i jajkiem, dodajemy mąkę, a gdy powstanie dość gęsta, maziasta masa, dodajemy posiekaną czekoladę i wszystko dokładnie mieszkamy. W normalnym przepisie byłoby teraz zdanie: "Masę przekładamy za pomocą dwóch łyżeczek na papier do pieczenia...", ale że my normalni nie jesteśmy, ciasteczka formowaliśmy za pomocą rąk. Duża większa frajda! :-) Najpierw robiliśmy kulki wielkości orzecha włoskiego, później rozpłaszczaliśmy je łyżką. Na koniec powtykaliśmy porzeczki i sruuuu - do pieca na 180 stopni. Ciasteczka piekliśmy około 15 minut w dwóch partiach. Dzisiaj powtórka z rozrywki!