Z doktor N. znamy się od lat - jest mamą mojego przyjaciela, często - gdy sama byłam dzieckiem - zaglądała mi do gardła i ucha. Cenię ją bardzo, bo wciąż, choć już od dawna nikt tego od niej nie oczekuje - dokształca się i szkoli, jest też na bieżąco z anglojęzycznymi publikacjami naukowymi. Gdy niedawno pochwaliłam się, że piszę tego bloga, poprosiła mnie, bym napisała do nas - wszystkich matek, wielkimi literami, byśmy PORZUCIŁY DOKTORA GOOGLE I ZDAŁY SIĘ NA RZETELNĄ WIEDZĘ LEKARZY! "Nic mnie bardziej nie wkurza niż rodzic, który przychodzi z rozpoznaniem zrobionym na podstawie porad z forum. Dochodzi do absurdalnych sytuacji - mam przed sobą mamę zdrowiusieńkiego dziecka, która drżącym głosem mówi mi, że podejrzewa nowotwór na postawie źle odczytanych wyników krwi".
Próbowałam nas bronić mówiąc, żeby się nie obrażała na czasy,w których żyjemy. I że to nic dziwnego, że mając dostęp do wielu rzeczy niegdyś niedostępnych, chcemy wiedzieć wszystko o potencjalnych zagrożeniach, które czekają na zdrowie naszych rodzin. I że, cholera jasna, to chyba dobrze, że tak bardzo troszczymy się o nasze dzieci...
zabawa w lekarza? zostaw to dzieciom! Tutaj sprawdzisz zestawy!
Wiecie co mi powiedziała? Że przez takie podejście marnujemy sobie wiele godzin, dni i tygodni, zamartwiając się bez sensu i doszukując chorób tam, gdzie ich nie ma. Za symptomatyczne dla współczesnych rodziców uznała też wymądrzanie się i podważanie decyzji lekarza. "Wystarczy jednak jedno moje dodatkowe pytanie i już wiem, czy mam do z fachowcem czy laikiem, któremu wydaje się, że coś o leczeniu wie. Guzik prawda! Nie wie nic! Tak jak przeczytanie książki o budowie okrętów nie uczyni ze mnie stoczniowca, tak przeczytanie przez Was - mamy, nawet dziesiątek artykułów i forów, nie uczyni z was znachorów".
Później poleciało jeszcze kilka epitetów i westchnień, ale nie będę ich przytaczać ;-) N. była wyraźnie wzburzona i widać było, że to temat, który porusza ją do żywego. A ja? Pomyślałam sobie, że kij ma zawsze dwa końce. Najczęściej czytam na forach, jacy to lekarze są beznadziejni i niedouczeni (sama, niestety, też na takich czasem trafiam). Zdziwiłam się, że oni o nas myślą dokładnie to samo ;-)
Kiedy później zrobiłam sobie rachunek sumienia doszłam do wniosku, że N. ma mnóstwo racji. Ja też wiele razy próbowałam być mądrzejsza od lekarza. Najczęściej uchodziło to mi i moim dzieciom na sucho, ale raz skończyło się bardzo źle. Zwlekając z podaniem antybiotyku doprowadziłam do mega anginy u Dziedzica. Nie życzę nikomu takich dramatycznych, nieprzespanych nocy. A wystarczyło zaufać komuś, kto latami siedział w książkach po to, by pomóc mi i mojemu dziecku.
A jakie są Wasze doświadczenia?