Mówiła pani, że przed wielkim debiutem w przedszkolu należy dzieci przygotować - np. zapewniając im doświadczenia bezpiecznych rozstań. Mam jednak wrażenie, że dzieci - nawet tak przygotowane - w przedszkolu odczuwają coś na kształt ataku paniki i nie chcą się zgodzić na rozstanie z rodzicem. Mam na myśli sceny, które pewnie i Pani często widziała - płacz i wczepienie się w ramiona rodziców.
Pewnie, że widziałam. To oznaka tego, że w danej chwili nie są jeszcze gotowe na rozstanie, że przeżywają lęk, smutek, potrzebują wsparcia. Chciałam zaznaczyć, że rozmawiamy przede wszystkim o trzylatkach, czasem nawet nieco młodszych dzieciach. Małe dziecko jest gotowe do rozstania z rodzicem i pozostania w nowym miejscu dopiero wtedy, gdy nawiąże relację z zastępczym opiekunem - w tym wypadku z wychowawczynią. Często pomaga zapewnienie, że pierwszego dnia rodzic zostaje gdzieś w pobliżu, czeka w szatni, kolejnym etapem jest bycie pod telefonem, w dyspozycyjności, by w razie potrzeby wrócić.
W samym momencie pożegnania pomocna jest otwartość na emocje dziecka. Powiedzenie: „widzę, że to trudne”, „słyszę, że Ci smutno”. Wytrwanie w towarzyszeniu, przytulenie, zaprowadzenie do sali, pobycie blisko, poczekanie na chwilę, w której dziecko będzie gotowe się rozstać, przekazanie pod opiekę pani, która w razie potrzeby utuli.
Równocześnie dobrze mieć świadomość, że smutek czy tęsknota nie świadczą wcale o tym, że dziecko nie jest dojrzałe do przedszkola. Smutek, obawa przed nowym, tęsknota to naturalna część życia. Ważne, aby zapewnić dziecku wsparcie i być uważnym na to, co dzieje się potem.
Wiem, że każdy przypadek jest indywidualny, i nie ma jednej złotej rady, ale co z sytuacją, że dziecko za nic w świecie od ramion mamy nie chce się odkleić? Odrywanie wydaje mi się barbarzyństwem, ale to częsty obrazek w przedszkolach.
Trudno mi sobie wyobrazić, jak dziecko ma poczuć się bezpiecznie w relacji z kimś, kto przemocą odbiera je rodzicowi. To dla mnie miejsce na jednoznaczne pokazanie granicy, na protest, niezgodę. Można to zrobić łagodnie, mówiąc: „Widzę, że on potrzebuje jeszcze trochę czasu” albo „To nam nie pomaga. Córka nie jest jeszcze gotowa”.
Myślę, że taki pomysł ze strony nauczyciela także wypływa z dobrych intencji, chęci wzięcia sprawy w swoje ręce, skrócenia tego trudnego pożegnania, wzięcia dziecka pod swoją opiekę. Jednak to zwykle nie pomaga, bo nie uwzględnia dziecka i tego, na co ono jest w danej chwili gotowe.
No tak, ale jeżeli taka niegotowość dziecka będzie się przeciągać? Jestem w stanie sobie wyobrazić, że rodzic np. przez tydzień przychodzi z dzieckiem i siedzi z nim w szatni. Ale zwykle następuje ten dzień, że trzeba wyjść do pracy i dziecko zostawić.
Zazwyczaj dzieci z każdym dniem są gotowe na więcej i czują się swobodnie, ale długość trwania procesu adaptacji jest bardzo indywidualna. Zależy nie tylko od wysiłków rodziców i przedszkola, ale także od wrażliwości dziecka i od tego, ile czasu potrzebuje ono na wchodzenie w nowe relacje, jak szybko oswaja się ze zmianami.
Jeśli mamy bardzo wrażliwe dziecko, o którym wiemy, że zmiany są dla niego wyzwaniem, że potrzebuje zwykle dużo czasu, by poczuć się z nową osobą albo w nowym miejscu bezpiecznie, warto zaplanować sobie więcej czasu albo znaleźć inną osobę (babcię, ciocię, dobrze zaznajomioną nianię), która nas w tym wesprze. Nie ma trików, które sprawiają, żeby ten proces przyspieszyć. On musi zająć swój czas. Im więcej łagodności, cierpliwości i otwartości na to, co dziecko przeżywa, tym większa szansa na optymalne dla dziecka postępy w adaptacji.