Odporność bierze się z brzucha - powiedziała nam kiedyś mądra lekarka, zalecając suplementację probiotykami. Posłuchaliśmy. By dobre bakterie porządnie rozgościły się w jelitach Dziedzica, rozpoczynamy około 4 tygodni przed startem przedszkola i kontynuujemy mniej więcej do końca roku (a później znów w okolicach przedwiośnia). Oprócz aptecznych specyfików, podsuwamy pod dziedzicowy nos kiszonki i naturalne jogurty. Probiotyki wybieramy starannie - by miały w składzie szczepy o udowodnionym działaniu (Lactobacillus GG - LGG lub Lactobacillus acidophilus - NCFM). Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, zwykły fart, czy może jednak wynik przyjmowania probiotyków, ale fakty są takie, że cały pierwszy rok przedszkola przehulaliśmy bez żadnych sensacji żołądkowych - a rotawirus szalał kilkukrotnie. Brawo my! Listę preparatów aptecznych rozpoczynają probiotyki, a kończy preparat Eye Q (tutaj znajdziecie go w różnych wariantach) składający się z oleju z ryb morskich i oleju z wiesiołka. Drogi, ale bardzo polecany przez specjalistów. Przez nas w sumie już też :-) Eye Q nie zawiera witaminy D. Zamierzam zbadać jej poziom po wakacyjnych wojażach i w zależności od wyniku - włączyć ją, bądź nie - do diety.
Po kilka propozycji probiotyków dla dzieci zajrzyjcie tutaj.
Chciałabym napisać, że jestem wzorową gospodynią i serwuję wyłącznie zdrowe, pełnowartościowe posiłki. Chciałabym napisać, że moje dzieci nie jedzą ciastek. Chciałabym napisać, że zamiast po czekoladę, chętniej sięgają po marchewkę. Szkoda, że nie umiem kłamać! ;-) Jednego jednak staram się przestrzegać - jak najmniej - a są i tygodnie, że w ogóle - sklepowych, przetworzonych słodyczy. Zero soków z kartonów, a do picia - woda lub herbata ziołowa. No i obowiązkowo - w okresie jesiennym i zimowym - ciepła kasza jaglana lub owsianka przed wyjściem z domu. Na zdrowy początek dnia. W momencie przeziębienia daję całkowity ban na cukier i bardzo mocno ograniczam nabiał.
Metody stare, ale jare. To mój pierwszy oręż w walce z przedszkolnymi dziadostwami. Na tyle skuteczny, że w aptece bywałam w minionym roku szkolnym tylko po to, by uzupełnić zapasy soli fizjologicznej do inhalacji (robimy, gdy atakuje turbo-katar) i jakiś specyfik na łagodzenie objawów ospy. Posiekany czosnek dodaję w hurtowych ilościach do wszystkiego, gdy tylko słyszę pierwsze kichnięcie. Miód, imbir i cytryna lądują z kolei w każdej jesienno-zimowej herbacie (ale przestudzonej - by nie niszczyć właściwości miodu). Rok temu zrobiłam mega-miksturę z miodu, chili, chrzanu i czosnku - mieliśmy pić profilaktycznie, po łyżeczce dziennie, ale była tak ohydna, że nie daliśmy rady. W tym roku poszukam innej receptury ;-)
Zdarza nam się zmoknąć, chodzić na bosaka po rosie, chlapać wodą z kałuż - i mamy z tego dużą frajdę! Ale nie zawsze tak było. Żałuję, że małemu Dziedzicowi nie dane było szaleć bez czapki i na bosala. I że był notorycznie przykryty o jednym kocykiem za dużo. I że drżałam za każdym razem, gdy zrzucał rękawiczki, by taplać łapą w śniegu. Do tego, by nie przegrzewać biedaka, dojrzewałam stopniowo. Do dziś - a ma już niemal cztery lata - czasem wzdrygam się, gdy patrzę, jak po dworze śmiga w krótkim rękawku, choć inni chowają się w przepastnych kurtkach. Pozwalam mu decydować o tym, ile warstw ma mieć na sobie. I czy zimą w skład stylizacji ma wchodzić czapka lub szalik. Nie chce - nie nosi. Sam przecież najlepiej wie, czy mu zimno, czy ciepło.
Z N. poszło mi dużo łatwiej. Gdy się urodziła było dla mnie już jasne, że z dwojga złego lepiej, by lekko zmarzła, niż się spociła. Nie zakładałam jej czapeczek, nie zakrywałam panicznie uszu, gdy lekko zawiało, folii przeciwdeszczowej na wózek nie wyciągnęłam ani razu - a jesteśmy na dworze co najmniej raz dziennie, codziennie. Przez rok - nie licząc kataru, który furczał jej w nosie dość często oraz ospy - nie była ani razu chora - mimo że brat-przedszkolak od czasu do czasu przynosił jakieś świństwa, którymi raczył nas - starych. Wierzę, że tzw. zimny chów może zdziałać cuda. Teraz jestem nad polskim morzem i od kilku dni knuję, jak tu przekonać Dziedzica do kąpieli w tej lodowatej wodzie. Trzymajcie kciuki, by się wreszcie dał skusić!
Dwa razy do roku wyjeżdżamy z naszej pachnącej spalinami i dymem z kominów "metropolii", by odetchnąć pełną piersią. W tym roku Dziedzic spędzi cały miesiąc nad morzem, zimą bawił w górach. Zmiana klimatu sprawia, że układ immunologiczny pracuje pełną parą, by przystosować się do nowych warunków. By wywieźć dzieci, poświęcam każdą wolną złotówkę - wolę ją wydać w pensjonacie, niż w aptece.
Herbatka z czystka podobno działa cuda. I jest bardzo smaczna. Nie mam złudzeń - teraz pijamy ją zbyt rzadko, by miało to przełożenie na odporność, ale po powrocie z wakacji zamierzam włączyć ją na stałe do naszego menu. Zdam relację, jak poszło!
OK, teraz Wasza kolej! Napiszcie koniecznie, jakie są Wasze patenty, by utrzymać rodzinę w zdrowiu, szczęściu i dostatku!