Data modyfikacji:

Zadania domowe -  Czy jest na to lepszy sposób?

Gdy ponad 10 lat temu pojawiła się w Polsce informacja, że zadania domowe są niezgodne z polskim prawem, wśród rodziców i nauczycieli zawrzało. Większość nauczycieli uznała to za herezję. Jeśli chodzi o rodziców, połowa z nich wydawała się podzielać pogląd nauczycieli, a pozostali wiwatowali z radości. Jeśli chodzi o dzieci, wiwatowały wszystkie. 
Pamiętam pewną wywiadówkę u jednego z naszych Starszaków. Chodził wtedy go gimnazjum i był to czas, kiedy część rodziców, uznawana za walczących i wojujących ( niektórzy mówili nawet, że to jakaś rodzicielska odmiana feministycznej aktywności) zaczęła wchodzić w spór z edukacyjnym systemem, który jak świat światem troszczył się o to, by zagospodarować również dziecku czas po lekcjach, na lekcjach oczywiście. 

Na wspomnianej wywiadówce, temat poruszył wojujący tata. Tak określili go po wywiadówce pozostali rodzice, a po wywiadówce mówi się przecież długo i mocniej niż w jej trakcie, więc tata łatkę wojującego dostał do końca szkoły. Był mocno osamotniony próbując przebić się z całkiem rzeczowymi argumentami przez całą tę edukacyjną machinę w postaci reprezentanta szkoły, oraz siłę edukacyjnych nawyków, pod postacią zgromadzonych w ławkach rodziców. Choć, jak powiedziałam mówił naprawdę rzeczowo, to i ja zadawałam sobie takie pytania: „ale jak to? A co z utrwaleniem wiedzy? 

Przecież na lekcji ze wszystkim nie zdążą!”. Jednakowoż, ponieważ zawsze byłam antysystemowa ( nauczyciele tak mówili!) , argumenty taty wojującego wydały mi się intrygujące. Mówił, że dziecko zapamiętuje słabo, bo jest jakby „po pracy” i należy mu się wypoczynek. Wspominał o godzinach spędzanych przy biurku, które kradną czas najcenniejszy dla dziecka czyli czas zabawy. A gdy spostrzegł, że nie przebija się niemal z  niczym, użył argumentu skrzywionego od siedzenia kręgosłupa, nadwagi wywołanej brakiem ruchu oraz braku równowagi emocjonalnej, która sprowadza się do wybuchów złości. Tym ostatnim argumentem wywołał pewnego rodzaju akceptację, która sprowadzała się do potakiwań pozostałych rodzicielskich głów, które na czole zdawały się mieć wypisane: „ o tak, moja to dopiero pyskuje”, „a mój to nie umie rozmawiać, od razu trzaska drzwiami”. 
Gdy nieco ożywieni rodzice dobrnęli w swej zgodnej dyskusji do argumentu :”w naszych czasach, dzieci były jednak inne”, wojujący tata się poddał. Potem przez lata nie napotkałam na wywiadówkach rodziców, którzy próbowali przeforsować argumenty przemawiające za tym, że odrabianie lekcji jest - mówiąc kolokwialnie - złe. Czasem docierały one do mnie gdzieś z telewizora. Od dziecka nie słyszałam nigdy skarg. Dlaczego, zrozumiałam przed maturą, gdy wychowawca wyjaśnił mi: „syn przez 3 lata nie odrobił ani jednego”. Ale maturę zdał. I to świetnie. ( Ufff. jak dobrze, że nie wiedziałam, wygraliśmy to oboje.)  

Z Młodym problem wydaje się już bardziej jaskrawy. Bo po pierwsze coraz więcej rodziców mówi o tym głośno. Ba! Coraz więcej nauczycieli podaje całkiem sensowne dowody świadczące o niemal samych niekorzyściach wynikających z odrabiania prac domowych. Coraz więcej dzieci uczy się do późna, a przeładowani materiałem nauczyciele w sporej większości nie wyrabiają z jego przerobieniem. Skutek jest taki, że wracają dzieciaki po kilku godzinach, z tornistrami większymi niż one, o godzinie, która raczej wskazywałaby na siusiu, paciorek i spać, wyciągają książki i ….zaczynają robotę. I ślęczą do 21, czasem 23. A potem wstać trzeba,nadrobić to, czego się nie skończyło wieczorem, spakować i lecieć na lekcje. 

Problem jest. Pozornie wydaje się, że wynika on wyłącznie z braku czasu, tak po stronie dzieciaków, jak i nauczycieli. Ale nie tylko. Problem wynika przede wszystkim w nawykowej i iluzorycznej wierze w to, że prace domowe coś dają. Zaprzyjaźniony nauczyciel dr Łukasz Srokowski, z wykształcenia socjolog, który postawił na nowoczesną edukację, wyjaśnił mi kiedyś jak - wg badań - przyswajają wiedzę i zapamiętują informacje dzieci w różnym wieku. Wyniki tego badania pokazały, że dziecko w okresie tzw. nauczania początkowego w ogóle nie nadaje się do powtórek po lekcjach. 

Żeby miały sens i osiągnęły zamierzony efekt powinno się je wprowadzać dopiero w okresie dawnego gimnazjum, czyli dziś jakiejś 7-8 klasy. I tak naprawdę dopiero w szkole średniej mózg młodego człowieka jest gotowy do efektywnego powtarzania materiału. Jeśli robi to wcześniej, pracuje na permanentnym zmęczeniu i zapamiętuje śladowe ilości. Dużo lepiej, tłumaczył mi dr Srokowski, maluch zapamiętałby w czasie zabawy po lekcjach. Można wymyślić grę w zbijanego z jednoczesnym powtarzaniem kolorów w języku angielskim, w można w starszych klasach zrobić powtórkę na pierwszej lekcji, gdy mózg wyspany, świeży i pracuje wydajniej. Model, w którym w całości funkcjonuje polska szkoła, w ogóle nie bierze pod uwagę faktu, że mózg dziecka najwięcej uczy się w czasie zabawy, czyli odpoczynku. 

Inny uczony, Harris Cooper, który poświęcił zagadnieniu prac domowych niemal 200 swoich naukowych publikacji idzie dużo dalej twierdząc, że praca po lekcjach jest nie tylko nieefektywna, ale także szkodliwa. Bo niszczy relacje rodzic - dziecko. Rodzic staje się policjantem, naganiaczem, kontrolerem w jednym, albo, gdy czasu mu zabraknie lub ręce opadną wybawcą, który zrobi zadanie szybciej i ładniej. 

Za dziecko. I będzie z głowy. Wg Coopera zadania, które dziecko ma wykonać po szkole zabijają w nim w ciekawość świata, ucząc odkładania na później, wykorzystywania nieprzygotowań i kłamania, gdy ich limit zostanie wyczerpany. Pewne badania miały nawet pokazać, że dzieci, które nie odrabiają zadań (o, to mój, to mój!), ale wykonują sporo codziennych domowych prac ( zakupy, sprzątanie) mają wyższe noty ze sprawdzianów. 
W kwestii zadań domowych, szala racji wydaje się przechylać ostatnio coraz bardziej na stronę ich przeciwników. Tyle tylko, że ci przeciwnicy to wciąż w największej mierze rodzice, bo nauczycielom tkwiącym w rozpędzonej machinie edukacyjnej trudno się wyłamać. I choć nie ma w Polsce przepisu, który pozwalałby szkole zabierać dziecku jego prywatny czas, to rodzic i dziecko, którzy będą próbować ten czas egzekwować, mogą wyjść na tym…jak uczeń na zadaniu domowym - bez specjalnego efektu, a może nawet i ze szkodą. 

Autorka: Katarzyna Berg