ZOBACZ KONIECZNIE: Dziecko chce żeby mu...płacić za sprzątanie pokoju. Dobry czy zły pomysł?
Na pytanie:
chcesz mieć własne konto, odpowiadać nie musiał, gdyż błysk w oku, jaki
dostrzegliśmy, był większy od tego, gdy dostał rower, a nawet i X-boxa.
Ale i tak szybko rzucił się na szyję i do odpowiedzi, która brzmiała: -
Tak! Naprawdę? Własne? Z kartą i moja kasą? Gdy dostał na wszystkie
pytania wyłącznie pozytywne odpowiedzi, był gotów wykonać wszystko,
czego nie mogliśmy doprosić się od tygodnia: sprzątanie pokoju,
dodatkowe zadanie z polskiego, umycie korków po ostatnim turnieju, nawet
kuwetę kota posprzątał.
- Jeśli taki jest efekt, załóżmy mu awansem, od razu 3 konta - pomyśleliśmy z Tatą, ale po krótkiej wymianie porozumiewawczych spojrzeń, które miały dowodzić, na jak trafną i fantastyczną edukacyjną drogę wkroczyliśmy, przystąpiliśmy do tzw. „navi”, czyli sposobu poruszania się w nowej, tym razem ekonomicznej przestrzeni Młodego Człowieka.
Po tym przykazaniu widzieliśmy już totalne znudzenie na twarzy Młodego, na własnych zresztą też. Wtedy przystąpiliśmy do wypełniania wniosku przez internet. Ożywienie przyszło natychmiast ( „Ale Tato, na serio będzie na moje imię i nazwisko? I z profilem osobistym, że będę mógł zrobić Ci przelew, lub ustalić limit?”
Konto założyliśmy dość szybko i pozwólcie, że w szczegóły wdawać się nie będę, ale uwierzcie na słowo: założenie konta bankowego dla dziecka jest dziecinnie proste, bank prowadzi za rękę, na miny w postaci tzw. dodatkowych produktów trzeba uważać, ale odrobina rozsądku wystarczy w zupełności, by je ominąć i w zasadzie tylko na kartę trzeba poczekać - idzie tradycyjnie, czyli pocztą.
Radość była ogromna, choć z pewnym uczuciem niedosytu wynikającego oczywiście z braku karty. Zanim przyszła, do listy pierwszych kazań, dołożyliśmy kolejne, jedne bardziej szczęśliwe, innych szybko się powstydziliśmy i wolimy zapomnieć. Czas oczekiwania wypełniliśmy śmiganiem po internetowym profilu Młodego Człowieka. - „ Jaaa, mogę Ci wysłać kasę!” „ Mogę mieć stałe zlecenie!” „Mogę ustalić limit, o i nawet mogę mieć debet….” - ekscytował się młody. Przy debecie zatrzymaliśmy się szybko i na dłużej, żeby wytłumaczyć, że debet to normalny dług i to jeden z tych najgorszych, bo sobie to oddaje się najmniej chętnie i generalnie to Mama z Tata od razu Cię, Drogie Dziecko tej możliwości pozbawią, żeby nie kusiło. Uffff, nie upierał się.
Karta przyszła. Nosi ją najdumniej ze wszystkich rzeczy w portfelu. Kontroluje notorycznie stan konta, sam ściągnął aplikację, która pozwala również płacić telefonem („Wiesz Tato, jakbym karty zapomniał, to zawsze mam inne rozwiązanie” Wow!). Niczego nie nauczył się liczyć tak szybko, jak pieniędzy na koncie. Raz nawet pożyczył piątaka koledze, robiąc mu przelew na jego konto i przyznał się, że negocjował małe oprocentowanie, ale później, ze względu na sentyment do kumpla, odpuścił. Wraz z założeniem konta bankowego młody zaczął też...oszczędzać. Wiemy, bo oczywiście systematycznie to konto podglądamy.
A najfajniejsze było, jak którejś soboty wstał, skrzywił się, że pieczywa nie ma i rzucił: „ idę po bułki’. - „ Kup kilka i jeszcze chleb żytni, ile dać Ci kasy?” - „ Nie, spoko, nie trzeba, mam jeszcze swoją”.
Pal licho, że na koncie rośnie. Ważniejsze jest to, że serce rośnie!
Autorka: Katarzyna Berg