"Och, nawet nie wiesz, jaki on był radosny, gdy go dostał!" - rzekła beztrosko, a mnie, po drugiej stronie telefonu, omal szlag jasny nie trafił. "Ciekawe, czy równie radosny będzie na fotelu u dentysty!" - wycedziłam przez zęby i chyba nawet trzasnęłam słuchawką (byłam kilka godzin po drugim porodzie, hormony szalały - to tak gwoli usprawiedliwienia). Od tej pamiętnej chwili nic już nie było jak przedtem. Dziedzic został ostatecznie stracony dla bezcukrowego świata; pokochał lizaki całym swoim trzyletnim sercem i prosił o nie przy każdej możliwej okazji.
ZOBACZ KONIECZNIE: Jak drugie dziecko wyleczyło mnie z pokusy bycia idealną matką
Od tego dnia minęło 1,5 roku. Miłość do ulepków na patyku nie zmalała ani odrobinę, co gorsza - udzieliła się także młodocianej Siostrze Dziedzica (już pal licho zęby! najgorsze jest to, że jak już dostanie tego chol**ego lizaka, to szczodrze obdziela nim wszystko dookoła - łącznie z kanapą, krzesłami i ścianami); Mając na stanie dwóch lizakożerców, nie miałam wyjścia - postanowiłam wyprodukować zdrowego lizaka w zaciszu własnej kuchni. I wiecie co? Udało się!!! :-) Cała operacja trwała może 5 minut!
Na początek bardzo ważna uwaga! Jak wiecie, najczęściej gotuję z Dziedzicem i pozwalam mu na wiele kuchennych eksperymentów. Na czas robienia lizaków zabarykadowałam się jednak z kuchni i nie wpuściłam nawet pół dziecka. Roztopiony ksylitol jest jak karmel - wrze, bulgocze i bardzo łatwo można się nim oparzyć (o czym, zresztą, przekonałam się ja - stara i głupia, oblizując łyżkę, którą mieszałam miksturę), dlatego bądźcie czujni, jeżeli zdecydujecie się robić lizaki z dziećmi.
A teraz do rzeczy - lizaki robiłam według tradycyjnej receptury z tą zasadniczą różnicą, że cukier zastąpiłam ksylitolem. Uwielbiam go i często wykorzystuję w kuchni, bo do złudzenia przypomina w smaku cukier, ale jest o 40 proc. mniej kaloryczny i ma niski indeks gikemiczny. Co więcej, zapobiega próchnicy i jest wręcz zalecany przez stomatologów (źródło), bo bez litości rozprawia się z niektórymi bakteriami niszczącymi szkliwo! Aby było jeszcze zdrowiej i smaczniej, do lizakowej mikstury dodałam kwaśną, sproszkowaną acerolę (tabletki z naturalną acerolą starłam na tarce), czyli olbrzymią dawkę witaminy C i odrobinę rozgrzewającego cynamonu w proszku. W przyszłości, gdy dopadnie nas coś anginopodobnego, będę kombinować z tymiankiem, który świetnie łagodzi podrażnienia gardła.
Ksylitol wrzuciłam na suchą patelnię i podgrzałam aż się całkowicie stopił (uważajcie, by się spalił, bo będzie gorzkawy). Po ściągnięciu z ognia dodałam acerolę i cynamon, dokładnie wymieszałam i za pomocą łyżki, wylewałam wrzącą masę na papier do pieczenia, delikatnie formując okręgi, a w środek wkładając patyczki. Masa stygła ok. 2 godzin. Po tym czasie lizaki miał piękny, bursztynowy kolor (i z miejsca stały się hitem w naszym domu!).
Jeżeli wolicie bardziej zwartą konsystencję (nasze lizaki były dość kruche), możecie poczekać aż masa niemal do końca wystygnie i, obtaczając wcześniej ręce w sproszkowanej aceroli lub ksylitolu, wyrobić ją w rękach, a następnie uformować kule. Lizaki będą wtedy twardsze i bardziej mętne, ale równie pyszne. Podobny efekt, bez wyrabiania masy, osiągnięcie, gdy dacie lizakom stygnąć kilkanaście godzin.
PS. Jeszcze jeden ważny dopisek! Jeżeli wcześniej nie używaliście ksylitolu, bądźcie ostrożni. Zbyt duża ilość na raz dla niewprawionego organizmu, może działać przeczyszczająco. Wielu producentów pisze też, by nie podawać go dzieciom przed 3. rokiem życia (Siostra Dziedzica ma połowę z tego, konsumuje niewielkie ilości już od jakiegoś czasu i ma się wyśmienicie, ale oczywiście decyzję musi podjąć każdy rodzic samodzielnie).