„[…] Z drugiej strony bardzo mi się podoba bycie starszą panią, babcią. Fascynujące jest patrzenie na twojego synka, który tak szybko z dziecka stał się niezwykle wrażliwym chłopcem bardzo uważnie obserwującym świat. Nie wiedziałam tego jak byłam młoda, że dzieci w tym wieku to już tacy dorośli ludzie ze swoimi obserwacjami, strachami, uczuciami, zazdrościami, kłopotami wcale nie dziecinnymi. To są te same problemy co w dorosłym życiu, tylko na razie z trochę innej perspektywy. Żałuję, że nie wiedziałam tego kiedy Wy byliście mali i bagatelizowałam”dziecięce” problemy, przepraszam Cię za to.
Myślę, że to trochę tak musi być i że to jest przywilejem dziadków, którzy nie muszą się zajmować niczym innym tylko kochaniem. To jest super”*.
Dlaczego Wam to pokazuję? Bo tych kilka pięknych zdań być może otworzy komuś oczy. Moi rodzice chętnie przyjmują naszą optykę i sposób patrzenia na dzieci, choć czasem, między wierszami, dają do zrozumienia, że demokracja w naszym domu zatacza zbyt szerokie kręgi. Czytam jednak bardzo często Wasze opowieści o dziadkach, którzy narzucają swoje metody wychowawcze i starają się za wszelką cenę "ugrzecznić" dzieci, zapominając o ich podmiotowości. Może i oni - podobnie jak mama autorki bloga - mogliby zobaczyć "dorosłych" w dwulatku rzucającym się na podłogę z bezsilności, bo właśnie runął mu świat (czyli mama nie dała kolejnego chrupka etc.) albo przedszkolaku trzaskającym drzwiami, bo domownicy nie docenili jego żartu?