Może i bym zachowała resztki powagi i spróbowała się nie zaśmiać, ale gdy zobaczyłam, jak moja mama omal nie spada z krzesła, poległam. Żarcik wyśmienity, sami musicie przyznać...A więc tak - nastał u nas - w domu opanowanym przez 4,5-latka - czas "dupy, kupy i siku" odmienianych przez wszelkie przypadki, czasem też pieszczotliwie zdrabnianych ("Zaraz, dupeczko!" - powiedział ostatnio do swojej pani logopedki). Faza fekalna trwa już ładnych kilka (kilkanaście?) tygodni i końca nie widać. Z rozmów z innym rodzicami wiem, że "zachorowało" na nią pół przedszkola. Znaczy się - taka norma rozwojowa.
Czy mi to przeszkadza? Nieszczególnie. Pewnie, wolałabym rozmawiać o pogodzie czy ruchach tektonicznych ziemi, ale kupa to dla mnie temat jak każdy inny. Ani dobry, ani zły. Czasem dupy i kupy puszczamy mimo uszu, czasem ciągniemy wątek, sprowadzając go na tory "naukowe" i tłumacząc, że wydalanie nie jest niczym szczególnym w świecie przyrody. Ostatnio w szatni przedszkolnej poprosiłam tylko, by - jak już koniecznie musi mówić dupa kupa siku - starał się tego nie robić tego w obecności innych dorosłych, bo mogą się czuć zmieszani, zniesmaczeni lub poczuć silną potrzebę reprymendy, a tego pewnie i on, i ja byśmy nie chcieli.
Cóż pozostaje? Chyba tylko cierpliwe czekanie, aż faza minie, choć...jak rozglądam się po znajomych (niekoniecznie facetach, ale zdecydowanie wiodą prym), widzę, że czasem nie przechodzi nigdy ;-)
Mam też na oku dwie książki pozostające ściśle w temacie. Planuję je sprezentować na Dzień Dziecka - jak się bawić, to się bawić! Pozycja nr jeden to "Mała książka o kupie" Pernilli Stalfeld. Uprzedzam - z pewnością nie wszystkim przypadnie do gustu, choć my kupujemy tę estetykę i narrację w stu procentach ("Mała książka o życiu" tej samej autorki to u nas jeden z hitów). Przewrotnie, z humorem (często na granicy smaku), momentami absurdalnie Stalfeld prowadzi przez świat kup, bąków i biegunek, zahaczając o toaletę, wychodek oraz...uprawę truskawek, które przecież lubią żyzną glebę.
Z kronikarskiego obowiązku dodam tylko, że nie tak dawno książka wywołała...skandal w jednej z wrocławskich szkół podstawowych. Dyrekcja, zniesmaczona faktem, że publikację przyniosła jedna z uczennic, wystosowała do rodziców apel, by zwracali uwagę, co ich dzieci pakują do tornistrów. "W ocenie mojej i psychologa to książka, której nie należy czytać publicznie. Dzieci są różne, w różnym wieku, z różną wrażliwością i są to tematy, które powinny być omawiane w domu, w serdecznej atmosferze, a niekoniecznie w szkole" - tłumaczyła dyrektorka...Pozwolicie, że nie skomentuję ;-)
Druga książka rozwija "obrzydliwą" tematykę i jest interaktywna (czyli ma okienka i różne wyciągane bajery). Ile smarków połykamy w ciągu roku? Ile bąków puszczamy w życiu? Czy niektórzy ludzie naprawdę płuczą usta sikami? O tym wszystkim można przeczytać w "Bekach, smarkach, pierdach". Chcieliśmy ją kupić już jakiś czas temu, ale była niedostępna. Teraz znów się pokazała, więc wkładam do wirtualnego koszyka i jak tylko dotrze, zdam Wam relację.
Jedno jest pewne - będzie kupa śmiechu!