To nie żart. Syn miał 3 lata, gdy rzeczeni funkcjonariusze przyjechali zaprowadzić porządek. Ale sprawa zaczęła się rok wcześniej, gdy tuptał po domu w swoich małych, „ortopedycznych” bucikach. Te buty są ważne, bo w pewnym momencie sądziłam, że w nich tkwi przyczyna. Ale po kolei.
Któregoś dnia zapukała sąsiadka, która mieszka pod nami: „bardzo proszę coś zrobić z tym dzieckiem, a właściwie z jego bieganiem po domu. U nas nie da się z tego powodu normalnie żyć, przyjmować gości, rozmawiać…” Oniemiałam. - „Chce pani powiedzieć, że ten mały człowiek zakłóca pani domowy mir”? - „ Zakłóca to delikatnie powiedziane! Jego wybryki rujnują nam życie, już nawet w nocy nie możemy spać”! Na dźwięk słów: „wybryki (przypominam, że chodziło o 2 latka!), czy „rujnuje nam życie”, zaczęłam nabierać delikatnego dystansu do całej tej absurdalnej historii i ich twórców, czyli sąsiadów spod siódemki. - „ Nie mają państwo dzieci, więc może nie rozumieją. Dziecku nie można kazać siedzieć. Nie można też na cały dzień wygonić je na dwór”, tym razem ja perorowałam - przyznam się - w tonie „ex cathedra”.
To był początek wojny. Im bardziej ja wygłaszałam płomienne mowy broniąc autora „tupotu małych nóżek”, tym bardziej sąsiedzi uznawali go za terrorystę, z którym należy coś zrobić. Jestem jednak - jak sądzę - osobą w miarę koncyliacyjną, dlatego po zatrzaśnięciu drzwi włączyłam myślenie próbując znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. I to wtedy pojawiła się myśl nt. „ortopedycznych” bucików. Z ortopedą nie miały wiele wspólnego, ale tak się mówi o tych dość sztywnych, małych bucikach za kostkę, które istotnie robią wiele hałasu. Zdjęłam je Młodemu. - „Od dziś biegasz po domu na boso! I to cicho! Żadnego głośnego biegania!”. Od razu wstydziłam się tego, co powiedziałam, ale trudno poszło w eter.
Po tygodniu pojawił się mąż sąsiadki. Chyba miał wzbudzić autorytet. Od razu wykazał, że mój mały terrorysta to nie tylko mir domowy zakłóca, ale „negatywnie wpływa na konstrukcję ścian w budynku…” Słowa wzięte w cudzysłów znaczą, że je skopiowałam z ust sąsiada, absolutnie niczego nie koloryzując. I tak to trwało przez rok. Oni przychodzili w parze lub na zmianę, czasem wspierali się nawet swoimi gośćmi, którzy podobno już nie chcą do nich przychodzić, bo siedzieć przy stole normalnie się nie da, a pewnie i tynk od czasu do czasu na głowę im spada.
Aż któregoś dnia zapukali policjanci. Niestety sąsiad miał pecha, bo - jak przypuszczam - od czasu wykonania telefonu na komisariat, do przyjazdu policji minęło trochę czasu, a w tym czasie Młody z Tatą gdzieś pojechali. Byłam więc sama, co delikatnie zdumiało panów w mundurach, ale nie zahamowało w nich bynajmniej chęci wykazania się w czasie służbowej interwencji. Oczyma wyobraźni widziałam, jak sąsiad, który pewnie z dołu podsłuchiwał naszą rozmowę zaciera ręce, gdy słyszy: „są doniesienia na zakłócanie ciszy, na hałas nie do zniesienia, którego nie są w stanie nawet wytrzymać konstrukcje z cegieł…” słabo ich przekonywało, że nie mam nawet za bardzo jak dyskutować bo i o czym, skoro sama w domu jestem, a właściwie to wyrwali mnie z krótkiej drzemki.
Musieli jednak dokończyć czynności służbowe, spisali moje dane (zapytałam, czy danych 3 latka również potrzebują, ale odpuściłam sobie, gdyż prawie zabili mnie wzrokiem) adres, jakieś oświadczenie, które podobno wygłosiłam (ja tylko powiedziałam, że jak widać to bzdury i że lepiej by patrolowali ulice, niż tracili czas i publiczne pieniądze na takie rzeczy. ”Nie pani jest tu od wniosków i wydawania dyspozycji” - usłyszałam) i pojechali. I się skończyło. Trochę paradoksalnie, bo to tak, jakby ci funkcjonariusze uciszyli sąsiada.
Mili państwo spod siódemki przestali przychodzić. Nawet przez chwilę myślałam, że się wyprowadzili, ale nie - są, żyją cichutko i nie interweniują. Zresztą nie za bardzo mają w jakiej sprawie, bo Młody od tamtego czasu trochę urósł i więcej go na dworze niż w domu.
Ostatnio przyszedł zrozpaczony, że sąsiad zabrał mu piłkę. „Pod oknami się nie gra” powiedział i wskazującym palcem groźnie pokazał tabliczkę wbitą w trawę, na której - jak zaznaczył z zaciśniętymi zębami- jak byk napisane: ”zakaz gry w piłkę”. A już myślałam, że wojna się skończyła. Ale nie, wojna zmieniła charakter - ze starć wręcz, na walkę podjazdową.
Gotowi na zimę? Jeżeli nie, zerknijcie na kurtki zimowe i wybierzcie sklepy oferujące najniższe ceny!