Kompletując wyprawkę dla noworodków we współczesnych czasach, w pierwszej kolejności kupujemy wózek i łóżeczko. Tymczasem według nurtu rodzicielstwa bliskości, sprzęty te na początkowym etapie życia nowo narodzonego dziecka są zdecydowanie mniej potrzebne niż chusta.
Antropologowie udowodnili, że ludzkie niemowlęta należą do noszeniaków, podobnie jak np. goryle. Co więcej, uważa się, że noszenie nie jest kwestią wyboru, tylko predyspozycją naszego gatunku, uwarunkowaną miliony lat temu.
Z fizjologicznego punktu widzenia bycie w ramionach opiekuna zapobiega dysplazji stawów biodrowych, a wśród dzieci noszonych bardzo rzadki jest też syndrom płaskiej główki. Fizjoterapeuci uważają, że nóżki niemowlęcia noszonego w chuście znajdują się w odpowiednim zgięciu względem tułowia. Taką pozycję dzieci przyjmują w naturalny sposób, siedząc na biodrze opiekuna, np. u plemion żyjących w dżungli.
W Polsce również mamy bogatą tradycję w tym zakresie macierzyństwa – noszono w chyckach, czyli kawałkach płótna, lub w odziewackach, czyli w trójkątnych, wełnianych chustach – choć reaktywowała się ona dopiero w ostatnich dziesięcioleciach i na nowo przyszła do nas z Europy Zachodniej, np. z Niemiec, gdzie od lat 70. ubiegłego wieku chustonoszenie stało się popularne i zalecane przez lekarzy.
Chustoszenie – dlaczego jest ważne?
Gwarantuje przede wszystkim bliskość – niemowlę czuje bicie serca opiekuna, a to działa kojąco i uspokajająco – tak czuło się w łonie mamy. Przez dotyk nawiązuje się więź z niemowlęciem, m.in. drogą hormonalną. Ta bliskość i więź jest dziecku niezbędna do rozwoju poczucia bezpieczeństwa. Więź, którą chustowanie wzmacnia, działa też w dwie strony – dzięki niej opiekun jest w stanie szybko reagować na potrzeby dziecka i potrafi odróżnić głód od chłodu czy płaczu spowodowanego mokrą pieluchą. Dziecko jest wtedy zaopiekowane i spokojniejsze, a rodzic nabiera wiary w siebie i pewności, że jest dobrym opiekunem.